poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział I, czyli 1 nowy kumpel


To mój pierwszy dzień z Resovią. Denerwuję się jak diabli. Co będzie jak mnie nie zaakceptują? W końcu chyba nigdy nie było tu kobiety (na pewno tak młodej) na tym stanowisku. Najbardziej martwią mnie młodzicy. Nie wiem czy podołam i czy obdarzą mnie zaufaniem. No i maserzy- czy będą traktować mnie jak równą sobie? Czy może będzie tak jak na letnich praktykach w szpitalach (przez te lata studiów zdążyłam się już napatrzeć i poczuć na własnej skórze jakie jest podejście do młodych, zdolnych). Otrząsnęłam się z tych ponurych myśli.
- Weź się w garść Sara, ruszasz na podbój siatkówki! – szepnęłam dziarsko, przeciągnęłam się, odkopałam z kołdry i złapałam policzkiem promienie porannego, wrześniowego słońca, które wlewało się przez okno. Nawiasem mówiąc, muszę w końcu kupić zasłony! Szybki prysznic, dres, suszarka, soczewki, lekki makijaż, śniadanie, kawa, torba (sportowa), wygodne adidasy, moje ukochane przeciwsłoneczne pilotki, kluczyki do wozu i… lecimy! Potykając się o jeszcze nierozpakowane torby i pudła z rzeczami, wybiegłam z domu.
Przed wejściem do hali wzięłam głęboki oddech (razdwatrzyczterypięć)  i dziarsko pomaszerowałam do miejsca udręki/gehenny/jamy smoka (nie, po prostu cudownego, wymarzonego, nowego miejsca pracy! ) Z uśmiechem na ustach przywitałam się z chłopakami (wszyscy ode mnie sporo wyżsi- niestety). Ich jeszcze brązowe, opalone buźki nie zdawały sobie sprawy co ich ze mną czeka. Halo! To nie żadna cheerleaderka ani wodzianka, na której tyłku będą mogli zawiesić oko,  tylko fizjoterapeutka, która będzie zadawać wam ból swoimi małymi, słodkimi rączkami! No nic, jeszcze się przekonają (zadrwiłam w duchu). Zaczęłam w spokoju obserwować trening, czekając z niecierpliwością na odegranie swojej roli w tym sportowym scenariuszu.
- Dawno się nie widzieliśmy, Saro…- usłyszałam tuż koło ucha i prawie podskoczyłam, przestraszona.
- Bartman. No tak, zapomniałam że masz w tej ciemnej głowie dupo-radar i skradasz się do zwierzyny odpowiednio cicho, jak na łowcę przystało…  - zakpiłam na powitanie.
- Dziewczyno, nawet mnie nie znasz a już tak mnie sumujesz? No ładnie. Niezłą mam opinię wśród masażystek- uniósł kąciki ust w drwiącym uśmieszku. Poczerwieniałam. Nienawidzę gdy szowiniści spłycają tak mój zawód. Jakbym przez te 3 lata nie miała nic do roboty, oprócz nauki masowania starych zboczeńców.
- Zobaczymy za parę lat, jak będziesz już stary i styrany kontuzjami, czy tak samo będziesz śpiewał- posłałam mu zabójcze spojrzenie i pobiegłam na środek sali, gdzie jeden z chłopaków właśnie wyciągnął się jak długi po nieszczęśliwym skoku do bloku i stanowczo zbyt długo się nie podnosił.
- Kostka- zawyrokowałam, gdy pojawił się obok mnie główny maser- dajcie mi go na stół, zaraz naciągnę co trzeba. Za 15 min będzie gotowy grać dalej- maser zawahał się nieznacznie, ale wyraził zgodę. Podpierając młodego, zaprowadziliśmy go do pomieszczenia rehabilitacyjnego. Maser nie spuszczał mnie z oka, śledził każdy mój ruch. Szybko wykonałam Kantelborna, ponaciągałam na krótkiej dźwigni mięśnie prostowniki (tu młody powstrzymywał się żeby nie krzyczeć- podziwiam, ja bym wrzeszczała wniebogłosy), rozluźniłam i kostka jak nowa! Maser patrzył z niedowierzaniem.
- Serio, i tyle? Na naszej szkole dostałby dzień wolnego i tak wątpliwe czy trenowałby jutro…
- To właśnie jedna z tych innowacyjnych metod, które chcę stosować. Mistrzostwo- skwitowałam- ja tutaj dodaję kilka własnych tricków, et voila- będzie działało jak w zegarku! – roześmiałam się, a oni dwaj razem ze mną. Złapałam jeszcze kątem oka spojrzenie pełne uznania od masera, podziwu od chłopaka, i ruszyliśmy (każdy o własnych siłach) do hali.
Zupełnie niespeszony wcześniejszą wtopą, Zibi nadal siedział na trybunach, przebrany w strój treningowy i widocznie czekał na mnie. Już z daleka posłałam mu mordercze spojrzenie- niech sobie nie myśli że może ze mną tak pogrywać! Idiota. Speszył się lekko- co oznajmił rumieniec na jego gładko ogolonej gębusi. Jednak mu głupio! Wygrałam. Z miną pokerzysty usiadłam obok niego i w milczeniu oglądałam trening. Co chwilę czułam jego przepraszające spojrzenie na lewym policzku. W końcu nie wytrzymał i jako pierwszy przełamał tę grobową ciszę.
- Sorry, no. Źle zaczęliśmy- kolejny punkt dla mnie (przybiłam sobie w myślach piątkę).
- No- powiedziałam grobowym tonem a moja twarz ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. Pławiłam się w jego męczarniach.
- Dobra, inaczej. Powiedz mi, jak to zrobiłaś, że Kuba już gra! Przecież upadł tak nieszczęśliwie, Achilles gotowy! – zręcznie zmienił temat.
- Mam swoje sposoby- uśmiechnęłam się groźnie- jednak zwykła masażystka coś potrafi…- z satysfakcją patrzyłam jak prawie się skulił od mojego słownego ciosu. Dobra, dość Sara! Nie można cały dzień znęcać się nad zwierzętami- przywołałam się w myślach do porządku- Kuba? Widzę że znasz imiona tych „młokosów”. Myślałam, że tacy super gracze nie zadają się z plebsem…- ironizowałam po raz kolejny, a on rzucił mi tylko zdziwione spojrzenie.
- Wiesz co, może nie jestem Matką Teresą, ale jakieś zasady mam. W końcu oni też grają w moim klubie, nie? – syknął rozeźlony.
- Punkt dla ciebie, stary. Nie sądziłam że masz taką ludzką twarz- roześmiałam się, żeby rozluźnić atmosferę. Podziałało. Po chwili rechotaliśmy już razem, a kolejne spojrzenia na siebie tylko potęgowały tę histeryczną głupawkę.
- Jesteśmy nad jeziorem, Pit czy mi się zdaje? Bo żaby rechoczą jak przy zachodzie… - usłyszałam za sobą miły, wesoły głos, ale nie mogłam przestać się śmiać  (to już ta faza, gdzie wszystko- obojętne czy to spojrzenie, osoba, tekst- powoduje, że aż cię skręca i masz ochotę rzucić się na ziemię i wierzgać jak mały źrebak). Zibi prawie hasał ze mną po zielonych łąkach jak koń Rafał- z tym że z nim było gorzej- prawdziwe apogeum!
- Ciekawe, ciekawe. Nigdy o tej porze nie było tu kobiety- stanął przed nami chłop jak dąb- zapewne właśnie Pit, i ciekawie mi się przyglądał. Z mojej perspektywy wyglądał monstrualnie. Poczułam się jak mały robak- i śmiech przeszedł jak ręką odjął.
- Właśnie, właśnie, tyle lat tu żyję i pracuję a jeszcze blondynki w dresie Sovii nie uraczyliśmy! Igła- wyciągnął rękę, widząc że jestem już w stanie się komunikować.
- Sara. Miło mi poznać taką sławę polskiego sportu- uśmiechnęłam się rozluźniona.
- Sława, sława, jaka tam sława!- machnął ręką – podwyżkę by mi dali, a nie… – zaśmiał się- ale dalej nie wiem co tu robisz, piękna dziewczyno w naszym dresie!- w tym momencie Zibi już się opanował i westchnął głęboko.
- Sara to nie-tylko-masażystka – pokiwał palcem z przestrogą- jakby ktoś chciał być takim palantem jak ja- ostrzegam- gryzie!
Prychnęłam rozbawiona. Szybko poszło ujarzmienie Bartmana, nie ma co! Czuję, że zostaniemy kumplami.
Trening młodzików dobiegł końca i chcąc, nie chcąc, musiałam opuścić rozbawione towarzystwo i oddać się obowiązkom. Podeszłam do masera, uzgodniliśmy co jest do zrobienia, który z chłopaków potrzebuje większej uwagi, który nastawiania, a który zwykłego masażu i podzieliliśmy się robotą. Młodzież udała się z trenerem i maserem w stronę szatni. Z tęsknotą spojrzałam na ciągle wygłupiających się Resoviaków (nie powiem starych, ale bardziej doświadczonych), których ciągle przybywało. Uśmiechnęłam się do Zbyszka, Krzyśka i Pita (bo tylko ich poznałam), pozbierałam porzucone, smutne worki z lodem, i udałam się za spoconą karawaną. Słyszałam za sobą basowe komentarze pełne uznania i czułam spojrzenia tych wielkoludów na swoich pośladkach aż do samego końca.

Poznanie wszystkich, zapamiętanie imion, zorientowanie w przestrzeni która głowa, pośladek, noga, ręka, plecy, numer są czyje, zajęło mi kilka dni. Zdążyłam rozpakować wszystkie pudła, poukładać ubrania w szafie, ogarnąć mieszkanie, sporządzić listę „PILNE” , gdzie widniały takie palące sprawy jak:
·         zasłony!!!, (dość mam widoku wścibskich sąsiadów z naprzeciwka- kto wie, czy nie podglądają mnie przez lornetkę?!),
·         stolik (mały- dość mam jedzenia przed telewizorem, trzymając talerz na kolanach…)
·         zestaw śrubokrętów (bo oczywiście w szale pakowania nie wzięłam nic z Krakowa, a tu wszystko może się zdarzyć- w końcu jestem zdana tylko na siebie, a stan szafek w łazience pozostawia sporo do życzenia, nie mówiąc już o zawiasach w drzwiach kuchennych!),
·         żarówki (kilka!– pani, która wynajęła mi mieszkanie, chyba specjalnie pozbierała wszystkie niedziałające od sąsiadów i powkręcała, żeby zrobić mi na złość – ostatnie wieczory spędzałam przy świecach, ależ romantycznie…),
·         baterie do pilota (to samo),
·         koc (boję się myśleć co zrobiła z kapą z sypialni, dobrze że chociaż wzięłam własną poduszkę…)
·         zestaw do mycia wszystkich możliwych powierzchni domowych (wyszoruję wszystko na błysk!)
·         szpachelkę, farbę i pędzle (zamierzam odmalować tą fuszerkę w salonie!!!)

Sporo tego. Dobrze, że nie muszę kupować ubrań- chyba bym zbankrutowała… Dobrze jest mieć siostrę projektantkę (plus udane lipcowe połowy w krakowskich szmateksach). Wygrzebałam z szafy koszulę w kratę, czarne, sprane spodnie, ubrałam ukochane conversy, spakowałam torbę (jedyną porządnie wyglądającą rzecz którą mam dziś ze sobą) i w drogę! A gdzie? Do Ikei oczywiście! Ale najpierw biegnę do hali oddać sprawozdanie z ostatnich zajęć badawczych (czyli sesji na których  wykorzystywałam nowe metody na rannych/zbolałych chłopakach; takie właśnie gówno muszę oddawać regularnie, potrzebne to potem do udokumentowania pracy magisterskiej). A że odpowiedzialnymi za mój staż są główny maser i prezes klubu (swoją drogą ciekawie pomyślane), oddaję w dwóch wersjach. Sekretarka prezesa od razu zaksięgowała materiał, gorsza sytuacja rysowała się z panem Nikodemem (jednak wolę słowo-maser). Nie odbierał telefonu. Pobiegłam do hali sportowej, gdzie miałam nadzieję go zastać. Brak szacownego jegomościa w dresie od razu dało się wychwycić. Kierunek- szatnia. Pomieszczenie rehabilitacyjne- pudło. Biegnę coraz szybciej- nie chcę żeby mnie tu zamknięto, a nie mam pojęcia o której zamykają halę! W końcu znajduję go na siłowni z graczami. Charakterystyczny zapach męskiego potu uderza mnie w twarz jak wymierzenie policzka. Uh. Wstrzymuję oddech. Młodzicy tak nie śmierdzą- myślę z zastanowieniem i równocześnie szukam wzrokiem Nikosia. Rozmawia wraz z trenerem od tężyzny fizycznej- Adrianem (poznałam już cały sztab). Szybka rozmowa, oddaję znienawidzony papier i idę do wyjścia. Napotykam wesołe spojrzenia ale też zmieszanie wśród niektórych (myślą że co- potu nie widziałam? Śmieszne). Kiwam głową Zibiemu i Igle, bo ich twarze są mi najbardziej znane z całego zespołu i nie chcąc odrywać ich od treningu, szczelnie zamykam za sobą drzwi. Już spokojna, podążam do mojego kochanego Jeepa, myśląc tylko o czekających mnie wydatkach. Że też nie poczekałam i nie poszukałam czegoś lepszego! No ale coś za coś- przynajmniej do hali mam blisko… Z zamyślenia wyrywa mnie głos prezesa:
- Sara, pozwól, chciałbym zamienić z Tobą słówko! – pokazuje gestem żebym się zbliżyła. Stoi tuż przy wyjściu, musiał mnie dogonić, bo nie widziałam żeby wychodził ze swojego gabinetu.
- Oczywiście, do usług- uśmiecham się zdawkowo (Cholera, zamkną mi Ikeę!) i zrezygnowana idę we wskazanym kierunku. Wchodzimy z powrotem do hali, udając się do jego gabinetu.
- Saro, jestem bardzo zadowolony z twojej pracy. Wiem, że znamy się wszyscy bardzo krótko, nie pokazałaś jeszcze na co cię stać, ale Nikodem… -tu zamarłam- poprosił mnie, żebym wprowadził cię do składu zawodowego. Podzielam jego zdanie- nie chcę żebyś się marnowała. Jesteś prawdziwym, nieoszlifowanym diamentem! A jeden z naszych fizjoterapeutów trafił do szpitala i teraz już ciężko będzie znaleźć kogoś na jego miejsce…
Nie wierzyłam w to co słyszałam. Serio? Mam pracować z zawodową Resovią? Bomba! Takiej pracy magisterskiej nie napisze chyba nikt inny ze wszystkich studentów fizjoterapii jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi! Byłam taka podekscytowana. Prezes spojrzał na mnie pytająco.
- Oczywiście jestem do pełnej dyspozycji! Nie sądziłam że coś takiego jest w ogóle możliwe- to znaczy, ja praktycznie nie mam żadnego doświadczenia, a pan powierza mi zdrowie swoich siatkarzy…
- Nie ma się nad czym zastanawiać. Nikodem chce cię mieć w drużynie, a ja z chęcią będę cię wspierać! Napiszesz dzięki temu stażowi taką pracę jakiej świat nie widział!- uśmiechnął się z sympatią. Potrząsnęłam z wdzięcznością jego ręką, uśmiechnęłam się najpiękniej jak potrafiłam i lekka jak piórko wyszłam z gabinetu. Jezu, to chyba sen! Stanęłam w holu, nie dowierzając jeszcze w to, co mnie spotkało.
- Nie śpij, bo cię okradną! – poczułam czyjeś łapska na ramionach i odskoczyłam jak oparzona.
- Kiedyś dostanę przez ciebie zawału! – zaśmiałam się. Dziś nie potrafiłam się gniewać. Na nikogo.
- Mam nadzieję że w ciekawszych okolicznościach- poruszył porozumiewawczo brwiami i niby przypadkiem zmniejszył odległość między nami.
- Na pewno nie dziś lowelasie, muszę lecieć, bo mi zamkną Ikeę!- dźgnęłam go palcem w brzuch.
- Auuu!- syknął- mogę jechać z tobą? Akurat muszę kupić dywanik do łazienki, ciągle się w niej ślizgam.
- Akurat dzisiaj? Jaaaaasne…- powiedziałam z przekąsem- ale w sumie przyda mi się męska pomoc- dodałam po chwili zastanowienia- możesz się zabrać ze mną- spojrzał na mnie zdziwiony- mówiłeś przecież że masz do hali 5 minut – roześmiałam się, widząc jego zdziwioną minę- Mi nic nie umknie! – powiedziałam ostrzegawczo.
Jedziemy. Jest wesoło, Zibi ciągle rzuca sucharami. W takt słonecznej „Dani California”  Papryczek, bujamy się na czerwonym świetle. Całe to napięcie erotyczne, które próbował wytworzyć między nami od początku naszej znajomości, zniknęło. Było mi dobrze, jak z najlepszym kumplem. Strofuje mnie, gdy nie zauważyłam jak światło zmieniło się na zielone i z tyłu zaczęli na nas trąbić. Podnoszę rękę w przepraszającym geście do kierowcy jadącego za nami i włączam na sekundę światła awaryjne. Napotykam rozbawione spojrzenie chłopaka.
- Coś ty taka grzeczna, Sara? – śmieje się- może u was- w Krakowie- tak się certolicie, ale tu- kogo to obchodzi?
- Spadaj Bartman, ja wszędzie jestem kulturalna- pokazuję mu język i nie daję ku kolejnego tematu do żartów- szydera mała...
- Tu skręć, już jesteśmy- pokazał na zjazd. Podjechaliśmy na ogromny parking, mimo późnej pory, wciąż zatłoczony.
- Wysiadka, księciunio! – odpięłam pas i puściłam mu oczko- tylko nie trzaskaj mi drzwiami!
- Gderasz jak prawdziwy, męski posiadacz samochodu! – zakpił z nutką uznania i pociągnął mnie do olbrzymiego gmachu.
Zawsze mam problem z połapaniem się w tym molochu pełnym działów i licznych korytarzy. Dobrze, że był tu Zibi- inaczej nic bym nie znalazła. Śmiał się w kułak z mojej cudownej listy pełnej przekleństw i podkreśleń (przyznaję, mnie samą śmieszył ogrom tego nieszczęścia zgotowanego przez chamską właścicielkę mieszkania), ale znalazł wszystko co potrzebowałam.
Objuczeni jak woły pociągowe, wnosiliśmy wszystko na moje 2 piętro.
- No, no, nieźle się już urządziłaś! – pokiwał z uznaniem- Rozumiem, że farba i akcesoria malownicze do salonu? Ale chyba nie zamierzasz tego robić dzisiaj? – spojrzał zaniepokojony na zegarek- jutro mam od rana trening…
- Spokojnie Zbysławie (oburzał się strasznie na to przezwisko), ja też muszę rano wstać. W końcu od jutra będę twoją osobistą masażystką! – obserwowałam jak zaskoczyło w tej ciemnej głowie. Drapieżny uśmiech powoli wypłynął na jego przystojną buźkę.
- Chłopaki będą zachwyceni, że pracujesz z nami! Już ustawiliśmy zakłady, kto się pierwszy złamie jak go dotkniesz- rozmarzył się.
- Zboczeniec!- parsknęłam śmiechem i poszłam do kuchni zrobić nam zasłużoną herbatę.

Pogadalimy, popili, i Zbysio poszedł. Uśmiechnęłam się do siebie- mam pierwszego kumpla w Rzeszowie! 

                                                                                                                                        
Mam nadzieję że choć troszkę Wam się spodoba, już wkrótce zadzieje się więcej. No i oczywiście pojawią się nowi bohaterowie (przecież nie może być zbyt nudno, nie? :D ) 
Komentujcie, nie oszczędzajcie mnie, bo każda krytyka jest konstruktywna ;)
Pozdrawiam, S.

12 komentarzy:

  1. coraz bardziej mi się tu podoba:) fajnie lekko się czyta, potrafisz zaciekawić:)
    rozwaliło mnie stwierdzenie, że Bartman posiada dupo-radar w głowie;)
    pozdrawiam
    http://niedostepni-dla-siebie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha dzięki ;) A Bartman w końcu jest lowelasem- nie da się ukryć! :D

      Usuń
  2. Zgadzam się z moją poprzedniczką. Bardzo fajnie się to czyta. Miło, przyjemnie, wesoło :) A Sara to na prawdę dzielna dziewczyna :) Chodzi mi to , że jest sama ( jest Zbyszek, ale to nie to samo;)) w nowym mieście, sama bierze się za remont, a na dodatek pracuje z samymi facetami :D Ale kwestia pracy to już osobny temat ;) Są plusy ale są i minusy. Mimo wszystko, życzę jej żeby były tylko plusy! A biorąc pod uwagę fakt, że awansowała musi się przygotować na użeranie z wyrośniętymi, ale na swój sposób słodkimi mężczyznami :))
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział dzikiej przygody ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, który moment był najlepszy - w końcu cały rozdział świetnie się czytało. Piszesz lekko, przyjemnie i no. W ramach uznania dodaję Cię do polecanych i tyle :3
    Pozdrawiam, nie mogę się doczekać nowego rozdziału ^^
    http://jsw-cherry-bomb.blogspot.com & http://spala-baby.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dodanie do poleconych! Postaram się nie zawieźć zaufania :D I spróbuję wrzucić kolejny rozdział już jutro, także zapraszam ;)

      Usuń
  4. Zacznę od tego, że świetnie to wszystko opisujesz :) I fajnie tworzysz postać Bartmana, jako takiego pozytywnego kumpla, a nie nadętego gbura jak to w dużej ilości opowiadań jest. Sara jest strasznie ambitna i zdecydowana w tym, co robi. Baardzo mi się to podoba, lubię takie osoby :) Czekam na resztę siatkarzy Resovii! (Mam nadzieję, że znajdzie się tam jakiś epizod z moim ulubionym Lotmanem? :))
    Czekam na nowy rozdział i poozdrawiam :):*

    PS - u mnie pojawił się 1 rozdział, jeśli masz ochotę to wpadnij - http://nad-przepasciaa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, koniec ze stereotypami! Chociaż Bartman to łowca, a z nimi nigdy nic nie wiadomo... Kolejni Resoviacy niedługo dołączą do obsady, choć co do Lotmana to jeszcze kwestia nie jest rozstrzygnięta :D Każdy komentarz motywuje do pisania, także dzięki! I lecę do Ciebie ;)

      Usuń
  5. Sara dostała awans. Brawo! Zibi jako kumpel! Tego jeszcze nie grali;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnie się czyta :D Sara to bardzo ambitna osoba, która jest dobra w tym co robi :D
    Mam jedno tyci tyci ALE...troszeczkę denerwuje mnie ( tak serio tylko ociupinkę :*) to, że...za dużo informacji umieszczasz w "()" ;) Nie wiem czy tylko ja jestem taka dziwna albo coś....Więc postaraj się, jeżeli możesz nie umieszczeć wszystkich informacji w nawiasie tylko wkąponuj je w tekst :D
    PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!♡
    Poza tym opowiadanie jest świetne, cudowne! Serio^^
    Pozdrawiam i czekam na więcej: Marta♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tę uwagę, właśnie trochę się obawiałam że może Wam nie przypaść do gustu to moje nawiasowanie ;) Przyrzekam- ograniczę! No i zapraszam na więcej :)

      Usuń
  7. Mnie się bardzo podoba! :) Fajnie się czyta. Dobrze, że Sara ujarzmiła Zbyszka choć trochę! Czekam zatem na kolejny rozdział :) Jeśli możesz, informuj mnie na moim blogu o nowościach :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Podoba mi się! Cholera, bardzo mi się podoba! :)
    No i proszę, jak to można nawiązać kontakt z siatkarzem: pożartuje, pomarudzi i jeszcze pojedzie z babą do Ikei na zakupy. Nie dziwię się wcale, że Sara zaczęła go traktować jak kumpla. :)

    OdpowiedzUsuń